Będąc jeszcze małym brzdącem, często z młodszym bratem, chodziliśmy do portierni zakładów Pafino żeby zaczekać, aż mama skończy pracę i wspólnie wracaliśmy do domu.
Byliśmy tam zwykle przed godziną 13 i siedząc na parapecie obserwowaliśmy jak nagle pojawiał się tłum ludzi.
Każdy z wychodzących, zanim przeszedł, musiał wciskać przycisk na dużym pudle wiszącym na ścianie, który losował światełka zielone i czerwone. Osoby, którym wylosowało się zielone, musiały tylko uchylić i pokazać zawartość torebek, a pechowcy z czerwonego trafiały na dokładniejsze przeszukanie.
Te losomaty były toporne i słychać było pracujące przekaźniki i przydźwięk z sieci - no ale jaki PRL takie losomaty.
Zastawiam się ostatnio, czy nie dobrze by było wprowadzić dla naszej klasy politycznej takie pudełka losujące? Zanim nie wejdą do urzędu gdzie powinni pracować. Jak ktoś wylosuje czerwone, no to od razu śledztwo i przeszukanie majątku - no ale wiadomo, że to nierealne i z czasem taki polityk z dużym stażem już nie potrzebuje losomatu, żeby go od razu zamknąć.
Wiadomo, że im niżej w drabince społecznej tym kontrola większa - grubych ryb już raczej nie ma kto kontrolować. No i mamy, to co mamy - czyli głupoli i nieudaczników, którzy rządzą państwami i miastami bez praktycznie żadnych konsekwencji.